Koncert

XXVI FESTIWAL ARS CAMERALIS – Julianna Barwick (USA)

Jej muzyka łączy potęgę wspólnotowości z bezgłośną refleksją o samotności, i ten związek jedności z wyobcowaniem w dużej mierze decyduje o unikalności rejestrów emocjonalnych, jakie osiąga. Pitchfork.com

Największą siłą artystki jest jej głos. Już od debiutanckiej epki Sanguine z 2006 roku wiemy, że traktuje go jak instrument muzyczny. Głos Julianny Barwick niełatwo poddaje się opisowi, być może właśnie w tym tkwi sens jej twórczości. Przez niemal dekadę przyzwyczajała słuchaczy do takiego rodzaju muzycznej celebracji, który opiera się na niezliczonych przetworzeniach, od nakładania się wielu ścieżek, poprzez łączenie fragmentów śpiewu, nieustanne zapętlanie i sięganie po różnorodne filtry, aż po wykorzystanie szumów i szeptów, czyli niebywałej antropomorficznej plądrofonii, charakterystycznej dla zjawiskowych, choć wciąż poszukujących, głosów.

Kompletnie autorska propozycja wokalistki opierała się na bardzo zmarginalizowanej roli akompaniamentu, a właściwie jego braku. Być może zadziałała tu strategia „osaczania” głosem, strategia poddawania się jego nieustannemu falowaniu, zawężania perspektywy wyłącznie do dźwięków skupionych na samych sobie. Bo przecież Julianna Barwick przez pierwsze lata unikała jasnej artykulacji tekstów, które – jeśli nawet się pojawiały – były niemal nierozpoznawalne.

Momentami przełomowymi w jej karierze stały się dwie płyty. Pierwsza z nich to Nepenthe z 2013 roku, której tytuł oznacza dosłownie „lek zapomnienia”. Na tym wydawnictwie, w 10 utworach w wysmakowany sposób dokonała bilansu dotychczasowych poszukiwań i eksperymentów z możliwościami ludzkiego głosu.

Nieco inny charakter ma późniejsza płyta Will. Artystka pochodząca z Luizjany, zachowując dotychczasowy sposób artykulacji, otworzyła nieco szerzej drzwi do swojego muzycznego świata, pozwalając, by przeniknęły do niego dodatkowe dźwięki; oprócz znanych już z poprzednich krążków delikatnych fraz skrzypiec i fortepianu oraz niezliczonych przetworzeń, mamy więc do czynienia również z brzmieniem wygenerowanym na syntezatorze. Oraz, co najbardziej znaczące – pojawia się także gościnny głos męski.

Julianna Barwick jest zjawiskiem zupełnie osobliwym, znajdującym się na obrzeżach jakichkolwiek podziałów gatunkowych. Jej muzykę próbowano już interpretować w kontekście sakralnym (artystka pochodzi bowiem z religijnej rodziny, a szlify wokalne zdobywała, występując w chórze), łączono ją też z metafizyką charakterystyczną np. dla brzmień Dead Can Dance. Jednak jej siła tkwi przede wszystkim w ekstatycznym doświadczeniu, jakim jest obcowanie z głosem w postaci czystej.

Na parterze układ rzędowy z krzeseł, miejsca nienumerowane.